Beskid Niski. Ile to ja się nie nasłuchałem. Że są tym, czym były Bieszczady 15 lat temu. Wilki grasują co chwila. Cóż, nawet jeśli tak jest – to ja znowu nie miałem szczęścia. A może wybrałem po prostu najgorszą możliwą porę na wyprawę i nocleg w lesie?
Połowa marca nie należy do zbyt łaskawych. Już nie biało,a jeszcze nie zielono.

W każdym razie samochód zostawiłem w Olchowcu. Jest tam taki mały, skromny parking. To nie Jura Krakowsko-Częstochowska, więc jak pełny bak zostawiłem – tak rano zastałem.

Postanowiłem wyruszyć na najwyższy szczyt Beskidu Niskiego. Na „Baranie”, który ma całe 754m n.p.m. Wtedy jeszcze myślałem, że to będzie krótka piłka. 4,5km…a co to jest? Lecz po kolei. Cały czas prosto i do góry żółtym szlakiem. Zaraz początku mijam zabytkowy most i nie mniej zabytkową cerkiew „Przeniesienia relikwii św. Mikołaja”. Później prosto, za drogą. Wszystko jest dobrze do czasu jak doszedłem do granicy Magurskiego Parku Narodowego. Błoto, grzęzawiska, bajora z liśćmi na wierzchu sprawiały, że cały czas trzeba było modyfikować trasę. Do tego „szlakiem” praktycznie cały czas płynęła rzeka. Małe rzeczki zamieniły się w dość szerokie i porywiste rzeki, które co jakiś czas trzeba było przecinać.

Wyżej…jeszcze gorzej. Do tego wszystkie doszedł mokry śnieg. Miejscami sięgający powyżej kolan. On to razem z błotem i płynącą wodą sprawił,że moje (impregnowane) holenderskie jungle były wystawione na nie byle jaką próbę. Po tej męczarni na szczycie już majaczyły kontury budki, w której chciałem spędzić noc. Od solidna turystyczna buda. Zamykana od zewnątrz. Jednak bardziej moją uwagę przykuła wieża widokowa. Obraz nędzy i rozpaczy. Nie wiem jakim cudem to się jeszcze trzyma, ale spędziłem na szczycie kilka godzin, które zostały do zachodu słońca.

I może tutaj przejdę do podsumowania, zamiast opisu drogi na dół nazajutrz rano. Kiedy na szczycie wieży widokowej, w sercu Beskidu Niskiego płynęły leniwie godziny. Wszystkie te trudy drogi odeszły na dalszy plan. Cisza i przestrzeń wszystko wynagrodziły. A zwłaszcza obrazy zachodzącego słońca. Mam nadzieję tam wrócić w bardziej sprzyjających warunkach.