clipboard011-Radzio, to gdzie jedziemy?

-No w Gorce, Rzeki-Rzeki

Po tych słowach i zakupieniu mapy do apki wsiadłem po paru godzinach do samochodu.
Przecież nie będziemy się pchać w tatry, kiedy pogoda miała być skopana po całości. Jeszcze my – wtedy zieleni jak szczypior na wiosnę.

No to Gorce.

= Gdzieś koło Rabki =

– Zadzwoń na Kasprowy jak widzą dziś pogodę?
Zadzwoniłem. Odpowiedzieli na pytanie „czy poszlibyście dziś w góry” krótkim: „może tak, może nie”. No cóż, to jedziemy w tatry. Na Świnicę.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem jaka szkoła nam się szykuje.

Parking, Kuźnice. Niebieski szlak. Piękna pogoda aż do Karczmiska. Przy wejściu na Halę Gąsienicową widać było, że już majaczą chmury i to baaaardzo złowrogo.
Wobec tego krótka piłka do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Tam wychynęło zza chmur słońce bardziej niż dotychczas. Kaczki sobie pływały i łapczywie rzucały się na wszystko co im ludzie podarowali, a co dało się zjeść.

Dalej niebieski. Przy Zmarzłym Stawie czas na dłuższy popas. W końcu majaczy wejście na Zawrat.
Zaczynamy miarowo, spokojnie. Aparat ciągle miałem jeszcze pod ręką, a wiatr który dotychczas tylko lekko smyrał, dawał jakby bardziej znać o sobie. Wystarczyło parę minut i musiałem szukać szalokominiarki….w lipcu? Po co? Więc nie wziąłem.
Przynajmniej mam rękawiczki. Bez palców co prawda.

Spadające dość nieśmiało krople deszczu sprawiły,że kilka osób podziękowało w tym momencie za wyprawę. My jednak nie dawaliśmy za wygraną. Przed nami zaczęły się pojawiać pierwsze łańcuchy…i wtedy nastąpiło pandemonium.

Szalejący wiatr, zacinający rzęsisty deszcz ze śniegiem. Zimno wgryzające się w każdy możliwy zakamarek, a my ubrani lepiej niż ustawa przewiduje. Lecz ciągle za słabo na taką zmianę pogody.

Mokre zmarznięte łańcuchy, mokre rękawiczki, bandana, kurtka. Aparat wylądował w plecaku (chwała za podgumowaną cordurę). Skały śliskie.
Niemniej zamajaczył po długiej chwili Zawrat. Na przełęczy ludzie skuleniu pod skałami. Obraz nędzy i rozpaczy. Zimno niesamowite i szalejący wiatr. A najgorsze, to poczucie totalnej beznadziei i ułomności względem przyrody. Natura dała o sobie znać,a my ją nieco zignorowaliśmy.

Nie wiem jak to zrobiłem, ale w tych oszalałych warunkach udało mi się rozpalić mini palnik bw i zaparzyć kawę.
Najwstrętniejszą kawę jaką w życiu piłem, która okazała się ambrozją w takich warunkach.

No to Świnica. Wbrew radom przewodnika, który odradzał nam stanowczo.
To co się później stało mimo,że kosztem zdrowia towarzysza – na szczęście sprawiło,że nie poszliśmy dalej.

Ja miałem ręce tak przemarznięte,że nie czułem parzącego gorąca bijącego z palnika. Towarzysz z powodu wyziębienia dostał skurczu w udach i nie mógł kontynuować wędrówki,a przynajmniej nie na Świnicę. To nas uratowało patrząc z perspektywy czasu.

Z tego powodu musieliśmy zejść do Doliny Pięciu Stawów. Pokonani. Zrezygnowani. Dwa zdjęcia przedstawiają szlak na Zawrat spowity we mgle, gdzie rozgrywało się szaleństwo.
Zejście niżej nie gwarantowało niczego. Deszcz przypomniał o sobie jak i przenikliwe zimno.

Popas w 5ce w postaci żurku mocno nas podbudował. Po zejściu bardzo śliskim szlakiem do Doliny Roztoki, postanowiliśmy dojść do Wodogrzmotów Mickiewicza. Stamtąd już prostszej drogi na parking nie ma. Chociaż doszły mnie słuchy,że są osoby , które potrafią zgubić drogę na Morskie Oko i z powrotem.

W Palenicy busik i jazda pod skocznię.

To w zasadzie była moja pierwsza wyprawa w tatry wysokie. Krótka i bardzo intensywna nauczka. Nie ma teraz siły bym nawet w środku lata nie brał rękawiczek bez palców, z palcami, buffa, bandany, wełnianych skarpet i czego tam jeszcze.
A wszystko czego się nauczyłem zaowocowało później na Orlej Perci,a później jeszcze raz ale już od Kasprowego. Lecz to temat na inną opowieść…